poniedziałek, 30 maja 2011

Amerykański zakalec...

To chyba jakaś niezwykła magia kina sprawia, że jak już obejrzę tam jakiś film, to zazwyczaj mi się podoba. Oczywiście jeden podoba mi się bardziej, inny mniej, ale zawsze odnajduję jakieś pozytywy. Ale jest jeden jedyny film, który utkwił mi w pamięci jako ten najgorszy. W istocie może najgorszy nie był, ale raczej nie pamiętam, bym z kina wychodziła tak rozczarowana.

Mowa o filmie "Amerykańskie ciacho". Postanowiłam wybrać się do kina trochę ze względu na aktora grającego główną rolę- Ashtona Kutchera widziałam wcześniej np. w genialnym "Efekcie motyla", a trochę ze względu na zapowiedzi. Tam film ten prezentowano jako lekką komedię z miłosnym wątkiem. "Idealny na relaks w kinowym fotelu" - pomyślałam. Ale niestety, bardzo się myliłam.

Teoretycznie film opowiadał jakąś historię- Nikki nie miał grosza przy duszy, a żył dzięki bogatym, coraz to nowym kochankom. I wątek miłosny się pojawił- bohater się w końcu zakochał. I wydawać by się mogło, że historia ciekawa, że warto ją opowiedzieć. Może i warto, ale reżyser zrobił to chyba w najgorszy z możliwych sposobów. Cała historia opakowana została erotyczno-perwersyjnym papierkiem. I w takim tonie cały film został utrzymany.

Pewnie jest ktoś, komu film się spodobał i nie zamierzam nikogo przekonywać o jego beznadziejności- nie moja estetyka, nie mój "klimat". Niestety, rozczarowałam się bardzo i zmarnowałam pieniądze, które mogłam przeznaczyć na jakiś bardziej wartościowy film. Ale wiadomo, że w życiu nie dokonuje się tylko właściwych wyborów. Mam jednak nadzieję, że tych złych filmowych, będzie jak najmniej ;)