poniedziałek, 12 grudnia 2011

World Press Photo


Długo zastanawiałam się, które zdjęcie z wystawy podobało mi się najbardziej. Doszłam do wniosku, że niemal każde miało w sobie coś, co przykuło moją uwagę. Niektóre szokowały, inne dawały do myślenia, jeszcze inne zachwycały. Postanowiłam jednak pochylić się nad kolekcją „zdjęć w zdjęciach”. Zrobił je Amit Sha'al, który nagrodzony został trzecią nagrodą w kategorii „Arts and Enterteinment”.

Moją uwagę zwrócił przede wszystkim, pomysł i sposób wykonania. Stare zdjęcia trzymane przez autora w odpowiedni sposób, wypełniają fotografowane miejsce, stają się częścią całego obrazka. Efekt jest niesamowity.

Ciekawiło mnie jak autor wpadł na taki pomysł i jak wyglądała droga do jego realizacji. „Wziąłem czarno-białe fotografie z lat 1926-1979 i chodziłem ulicami Izraela by znaleźć dokładne miejsca, w których zostały zrobione. Trzymałem zdjęcie przed sobą i fotografowałem czas, w którym kolorowa rzeczywistość 2010 r. kontynuowała to, gdzie kończyły się czarno-białe zdjęcia” mówi Sha'al. Dodaje również, że zdjęcia ukazują, zmiany jakie zaszły w miejscach, które fotografował.


Co ciekawe, w Bejrucie te zdjęcia wywołały liczne protesty. Organizatorzy uznali to za próbę ocenzurowania i zamknęli całą wystawę.  





















poniedziałek, 14 listopada 2011

Pan Nikt

"Mr. Nobody" to film, na który koniecznie chciałam sie wybrać do kina. Zapowiadany jako niesamowity, zjawiskowy, lepszy niż "Incepcja", przyciągnął moja uwagę. Do kina, niestety nie udało mi się na niego wybrać (z bliżej nieokreślonych powodów), ale szczęśliwie miałam okazję zobaczyć go kilka dni temu. 

Cywilizacja rozwinęła się na tyle, że skolonizowaliśmy Marsa, a i bój z wszelkimi chorobami, wygraliśmy. Tytułowy Nemo Nobody jest najstarszym śmiertelnym człowiekiem na naszej planecie. Poprzez jego rozmowy z  diabolicznie wyglądającym lekarzem oraz dociekliwym dziennikarzem, dowiadujemy się, jak wyglądało życie mężczyzny. I tu zaczyna być dość chaotycznie. Poznajemy życie Nemo w różnych wersjach, uwarunkowanych wyborami, jakich dokonywał, mniej lub bardziej świadomie. Najważniejszą chyba decyzją był wybór między matką, a ojcem, po rozwodzie rodziców. Następnie dowiadujemy się, co oba wybory mogły przynieść. 

Podejrzewam, że film miał pokazywać, jak ważne są nasze wybory i że każda decyzje niesie określone konsekwencje. Niestety w pewnym momencie, film staje się na tyle zagmatwany, że trudno nam zorientować się, w którym momencie jesteśmy i dlaczego dzieję sie tak, a nie inaczej. 

Ciekawą teoria pojawiającą się w "Mr. Nobody" jest założenie, że przed urodzeniem, dzieci znają swoją przyszłość. Tuż przed narodzinami, Anioł Zapomnienia wymazuje naszą pamięć i rodzimy się skaznai na życie w niewiedzy. Podobno Nemo został pominięty przez Anioła i znał swoją przyszłość także po narodzinach. 

Dla mnie film był za bardzo zawiły i pogmatwany (być może spowodowane było to dość późną porą oglądania). Myślę jednak, że film warto obejrzeć, chociażby dla samego faktu poznania jego treści. 


P.S. "Incepcja" podobała mi sie bardziej ;)

poniedziałek, 24 października 2011

Jedz, módl się, kochaj...

Czy można diametralnie zmienić swoje życie w rok? Oczywiście! Kto nie wierzy- odsyłam do książki Elizabeth Gilbert. Bohaterką jest sama autorka, a przygody w niej zawarte były jej udziałem. 

Liz, wydawać by się mogło, jest kobietą szczęśliwą i niemal spełnioną. Ma kochającego męża, satysfakcjonujacą pracę, duży dom i wystarczająco dużo pieniędzy, by nie martwić się o dzień następny. Jednak pewnej nocy, zostawia w łóżku męża, siada na łazienkowej podłodze swojego wielkiego domu i płacze. Płacze, bo uświadamia sobie, że nie jest szczęśliwa. Że wszystko co robiła do tej pory,  nie jest tym, co naprawdę chciałaby robić oraz, że nie jest kobietą jaką chciałaby być. I właśnie tej nocy postanawia rozwieść się z mężem i wyruszyć w roczną podróż do trzech krajów: Italii, Indii i Indonezji.

JEDZ-ITALIA Nie znalazłaby chyba lepszego miejsca, by zrealizować ten nakaz. Włochy to raj dla smakoszy. Potrawy nie tylko smakuja wyśmienicie, ale urzekają wyglądem. Mieszanka kolorów, zapachów i smaków skusiłaby nawet zatwardziałego niejadka. Właśnie we Włoszech Liz dba o ciało, by móc potem zadbać o umysł.

MÓDL SIĘ-INDIE Kolejny oczywisty wybór. Wydaje się, że w Indiach można się wyciszyć jak nigdzie indziej na świecie. Tam Liz odzyskuje spokój duszy, częściowo też poznaje samą siebie. 


KOCHAJ-INDONEZJA Tu wybór nie jest taki oczywisty. Liz trafiła tam, by spotkać się z miejscowym szamanem. Podczas tej ostatniej podróży spotyka Felipe, dzięki któremu ostatni nakaz zostaje wypełniony.


Przez cały rok Liz spotyka wielu fascynujących ludzi, którzy zostają jej przyjaciółmi, ale przede wszystkim zmienia swoje życie. Cała historia opowiedziana jest w sposób niepozbawiony humoru, dlatego też tak łatwo się ją czyta. Jest to raczej historia skierowana do pań i wydaje mi się, że właśnie paniom spodoba się bardziej. 

Rok temu pojawił się film z Julią Roberts, który był ekranizacją książki. Jeżeli ktoś chciałby poznać jedno i drugie, polecam najpierw obejrzeć film, a potem przeczytać książkę. W odwrotnej kolejności ekranizacja nieco rozczarowuje. 

                             




poniedziałek, 30 maja 2011

Amerykański zakalec...

To chyba jakaś niezwykła magia kina sprawia, że jak już obejrzę tam jakiś film, to zazwyczaj mi się podoba. Oczywiście jeden podoba mi się bardziej, inny mniej, ale zawsze odnajduję jakieś pozytywy. Ale jest jeden jedyny film, który utkwił mi w pamięci jako ten najgorszy. W istocie może najgorszy nie był, ale raczej nie pamiętam, bym z kina wychodziła tak rozczarowana.

Mowa o filmie "Amerykańskie ciacho". Postanowiłam wybrać się do kina trochę ze względu na aktora grającego główną rolę- Ashtona Kutchera widziałam wcześniej np. w genialnym "Efekcie motyla", a trochę ze względu na zapowiedzi. Tam film ten prezentowano jako lekką komedię z miłosnym wątkiem. "Idealny na relaks w kinowym fotelu" - pomyślałam. Ale niestety, bardzo się myliłam.

Teoretycznie film opowiadał jakąś historię- Nikki nie miał grosza przy duszy, a żył dzięki bogatym, coraz to nowym kochankom. I wątek miłosny się pojawił- bohater się w końcu zakochał. I wydawać by się mogło, że historia ciekawa, że warto ją opowiedzieć. Może i warto, ale reżyser zrobił to chyba w najgorszy z możliwych sposobów. Cała historia opakowana została erotyczno-perwersyjnym papierkiem. I w takim tonie cały film został utrzymany.

Pewnie jest ktoś, komu film się spodobał i nie zamierzam nikogo przekonywać o jego beznadziejności- nie moja estetyka, nie mój "klimat". Niestety, rozczarowałam się bardzo i zmarnowałam pieniądze, które mogłam przeznaczyć na jakiś bardziej wartościowy film. Ale wiadomo, że w życiu nie dokonuje się tylko właściwych wyborów. Mam jednak nadzieję, że tych złych filmowych, będzie jak najmniej ;)


piątek, 15 kwietnia 2011

Zagadkowo

Dan Brown. Swego czasu było o nim głośno za sprawą książki "Kod Leonarda da Vinci". Jak zapewne pamiętacie, szczególne poruszenie wywołała w środowiskach katolickich. Ale tematem tego posta nie mają być kontrowersje wokół autora czy tego co napisał, ale to jak napisał.

Moim zdaniem wciągająco, intrygująco, pomysłowo. Początkowo książka zaciekawia, by potem wciągnąć na dobre. Czyta się ją z zapartym tchem do ostatniej strony. Brown genialnie wymyślił wszystkie zagadki, które w książce są dziełem zamordowanego kustosza. Do końca zastanawiamy się jaki będzie finał opowiadanej historii. Bardzo lubię postać Roberta Langdona, który prowadzi nas przez labirynt zagadek, symboli i obrazów.

"Anioły i demony" to kolejna książka Dana Browna, którą polecam. Czyta się ją jeszcze lepiej niż "Kod..". Tutaj mamy do czynienia z tajemniczym zakonem Illuminatów oraz morderstwami kolejnych kardynałów. Także w tej książce "za rękę" prowadzi nas Langdon, rozwikłujący kolejne zagadki.

Obie książki doczekały się ekranizacji. Jednak muszę przyznać, że pomimo gry Toma Hanksa (o którym może juz wkrótce;)), genialnej scenografii oraz szybkiej akcji, wolę ksiażkowe wersje. Książka rozwija wyobraźnię, pozwala na domysły, dociekania. daje nam możliwość "zatopienia" się w niej, czego raczej nie dostaniemy w filmie.

Dlatego zachęcam do przeczytania książek Dana Browna (również "Tajemniczego symbolu" o którym nie wspomniałam) oraz obejrzenia ekranizacji, o których wyżej. Jeśli nie ze względu na wciagającą historię, to myślę, że warto samemu wyrobić sobie zdanie na dany temat.

środa, 23 marca 2011

Czas zachwytów

Było już o Harlanie Cobenie, więc czas na kolejnego mojego autora-ulubieńca. Carlos Ruiz Zafón znany jest w naszym kraju głównie poprzez "Cień wiatru" i "Grę anioła". Książki te, choć dość opasłe, pochłonęłam z wielką przyjemnością. Ale od początku...


"Grę anioła" dostałam w prezencie. Wcześniej nie słyszałam o jej autorze, a tym bardziej o jego innych książkach. Szczerze mówiąc jej obiętość trochę mnie przeraziła (jakieś 600 stron!), ale po lekturze pierwszych kilkunastu (może nawet kilku) stron wpadłam w zachwyt. I był to najprawdziwszy z zachwytów. Nie chodzi tu tylko o historię w ksiażce opowiedzianą, ale również, a może przede wszystkim o język autora. Zafón pisze po prostu genialnie. Bawi się słowami w taki sposób, że nic tylko czytać! W "Grze anioła" przenosi nas do Barcelony lat dwudziestych. Śledzimy losy młodego pisarza, który dostaje listy od tajemniczego "przyjaciela", który prosi go o napisanie pewnej książki. Akcja toczy sie błyskawicznie, często przy udziale zjawisk, które trudno racjonalnie wytłumaczyć. 

                                                    


"Cień wiatru" to kolejna książka Zafóna, którą przeczytałam. Jest to jakby druga część "Gry anioła", choć nie pojawiają się w niej ci sami bohaterowie. Opowiada ona o chłopcu, który dostaje niezwykłą książkę zapomnianego już autora. Chłopiec jest zachwycony przeczytanym dziełem, ale nie spodziewa się, że niedługo będzie musiał je chronić. I tu autor przenosi nas do Barcelony, a rzeczy dzieją się również w niewyjaśnionych okolicznościach. Trochę zła, strachu, niepewności, ale również miłości i przyjaźni przeplatają się w tej książce, tworząc niesamowitą całość. 

                                                   

Polecam również inne książki tego autora: "Marinę" czy "Książę mgły" (którego właśnie czytam-dziękuję Asiu ;) ). Jeżeli chcecie dowiedzieć się jak wygląda Cmentarz Zapomnianych Książek i gdzie się znajduje, chcecie przenieść się w świat magii i poznać niezwykłe historie przyjaźni i miłości, koniecznie sięgnijcie po książki Zafóna. Jeżeli i to was nie zachęciło, to przeczytajcie je ze względu na styl autora (o którym wcześniej), który naprawdę potrafi zachwycić. 


czwartek, 17 marca 2011

Sala samobójców

Zanim wybrałam się do kina, słyszałam o tym filmie różne opinie. Większość pozytywnych, ale zdarzyły sie też głosy rozczarowania, więc zastanawiałam się jakie "Sala samobójców" zrobi wrażenie na mnie. I szczerze powiem, totalnie mnie "ruszył". 

Dla mnie, ten film opowiada o zagubieniu, o poszukiwaniu, o trudnych próbach bycia sobą. Porusza on ważne aspekty życia, które, nawet po części, dotyczą każdego z nas. Do mnie najbardziej przemówiły dwie rzeczy: jak ważna jest rola rodziców, w życiu każdego człowieka, szczególnie młodego oraz to, jak niebezpieczni potrafią być ludzie. Istotne jest to, kto stanie na naszej drodze w ważnych dla nas momentach. 

W filmie, na drodze Dominika pojawiła się Sylwia i niestety, był to najgorszy z możliwych scenariuszy. Dziewczyna stworzyła sobie wirtualny świat, który był dla niej bardziej prawdziwy niż rzeczywistość. Do sali samobójców zapraszała osoby zagubione i słabe psychicznie, którym wmawiała, że śmierć jest wolnością, jedyną alternatywą dla ich beznadziejnego życia. Jak mówiła, jej marzniem było połknięcie dużej ilości tabletek i popicie tego alkoholem. Miało to być bezbolesne uwolnienie się od dręczącej ją rzeczywistości. 

Duże wrażenie zrobiła na mnie scena, w której Dominik dzwoni do wynajętego kierowcy. Okazuje się, że mężczyzna jest na drugim końcu miasta i przyjedzie po chłopaka najwcześniej za godzinę. Dominik wpada w szał i krzyczy do słuchawki "Ze mną się jest!". Był to krzyk rozpaczy i nie chodziło tu o to, że kierowca nie może po niego przyjechać w tej chwili. Było to wołanie o pomoc kogoś, kto boi się samotności, a jednoczęsnie ta samotność stale mu towarzyszy. 

Nie chciałabym zdradzać za dużo, żeby ktoś kto wybierze się na film, mógł przeżywać wszytko na bieżąco. Dlatego nie powiem jak zakończyła się historia Dominika. Jednocześnie zachecam do obejrzenia filmu. Niewątpliwie zmusza do myślenia i nie pozwala o sobie zapomnieć. 


czwartek, 10 marca 2011

" Ja chcę jeszcze raz!"

Uwielbiam polski dubbing! Mówię oczywiście o filmach animowaych (dubbing w innych filmach jest, delikatnie mówiąc, średni). Wszystkie części "Shreka", "Madagaskaru", "Epoki lodowcowej" są, moim zdaniem, genialne w warstwie dubbingowej (nie odważyłabym się oceniać animacji :) ). To, co polscy aktorzy wyczyniają swoim głosem przed mikrofonem, a co potem możemy usłyszeć w sali kinowej, jest czymś nad czym w zachwytach rozpływać bym się mogła długo. Jak się pewnie domyślacie, mam swoich animowanych ulubieńców.

Pierwszym z nich jest niezapomniany przyjaciel Shreka-Osioł. Ogromna zasługa w tym Jerzego Stuhra, który stworzył tę postać, ale również autora dialogów, dyżurnego polskiego dialogisty- Bartosza Wierzbięty. Obejrzenie "Shreka" po raz pierwszy gwarantuje, że nie będzie to ostatni raz. A potem, już można się tylko uzależnić. Ja oglądałam ten film już tysiąc razy, scenariusz znam niemal na pamięć, ale za każdym razem dialogi wywołują u mnie uśmiech. Znajomość filmu sprawia też, że czekam na swoje ulubione momenty. "Zainwestuj w tick-taki, bo ci jedzie!", "Shrek, ty uprzedzaj jak ci się wymsknie. Ja tu się cieszę górskim powietrzem.", "Daleko jeszcze?", "No i skończyło się rumakowanie", "To bracie, bracie daj jej troche ciepła i już. One lecą na takie bajery." to tylko niektóre z moich ulubionych tekstów Osła. Szczerze powiem, że choć wszystkie części "Shreka" bardzo mi się podobały, to jednak pierwsza zawsze będzie moją ulubioną. "Bo ogry są jak cebula, mają warstwy." :)

Kolejnym moim ulubieńcem jest Sid z "Epoki lodowcowej". I tu znowu gratulacje należą się dubbigującemu aktorowi- Cezaremu Pazurze. Sid, podobnie jak Osioł do Shreka, "przykleja" się do mamuta Manfreda i za wszelką cenę chce zostać jego przyjacielem. Leniwiec Sid również ma teksty, które powalają mnie na kolana. "Wykukać coś do szamanka umie tylko prawdziwy bohater"- to tylko próbka jego możliwości. Uroku dodaje mu również charakterystyczny sposób mówienia, który jeszcze potęguje efekt.

Natomiast moim mistrzem dubbingu jest Jarosław Boberek, a moją miłością w jego wykonaniu, król Julian z "Madagaskaru". Dla mnie to "najgenialniejsza" (wymyśliłam to słowo na potrzeby tego posta ;) ) postać animowana. Każdy, dosłownie każdy tekst Juliana jest śmieszny. Chyba nie skuszę się na wymienianie moich ulubionych, bo pewnie nie wystarczyłoby miejsca albo nikomu nie chciałoby się tego czytać :) Odsyłam do obejrzenia filmów (jeżeli jest ktoś, kto jeszcze ich nie widział-to bym się zdziwiła). Gwarantuje, że zarówno pierwsza jak i druga część sprawiają, że pęka się ze śmiechu.

Takich ulubionych postaci mam jeszcze wiele, ale postanowiłam się ograniczyć do tych trzech (kolejność wymieniania przypadkowa). Może jeszcze kiedys wrócę do tematu i znowu zarzucę was garścią pochwał pod adresem polskiego dubbingu. ;)

Ciekawa jestem czy i wy macie swoich ulubionych animowanych bohaterów lub dubbigujących aktorów. Piszcie! :)

sobota, 5 marca 2011

" Wysłów się!"

Nigdy nie uważałam się za fankę kryminałów. Do czasu...

Wszystko zaczęło sie wraz z sięgnięciem po książkę Harlana Cobena (nie pamiętam, która była pierwsza; pod napisem "przeczytane" już kilka jest). Historie w tych książkach wciągają od pierwszych stron, potem napięcie tylko rośnie. Gdy wydaje ci sie, że znasz już rozwiązanie zagadki, jesteś w błędzie. Wszystko komplikuje się tuż przy finale,a gdy napięcie i ciekawość sięgają zenitu, rostrzygnięcie naprawdę szokuje. Niemal pewne jest, że na jednej książce nikt nie poprzestanie.

Najbardziej lubię ksiązki, w których głównym bohaterem jest Myron Bolitar-była gwiazda koszykówki, której kontuzja zamknęła drogę do międzynarodowej kariery. Zostaje on agentem sportowców (potem także i innych gwiazd), ale zazwyczaj jest on naczelnym detektywem kryminału. Jednak to nie on jest moim ulubieńcem, jeżeli chodzi o książki Cobena. Wprost uwielbiam (tak,to dobre słowo) najlepszego przyjaciela Myrona- Windsora Horne'a Lockwooda Trzeciego.  Mimo, że jest on, delikatnie mówiąc, psychopatą, wzbudza we mnie same pozytywne emocje. Przede wszytkim jest oddanym przyjacielem, który w każdy możliwy sposób (naprawdę każdy, nawet nie do końca legalny) pomaga przyjacielowi. Bez niego, Myron nie rozwiązałby nawet połowy łamigłówek. Bardzo lubię też charakterystyczny sposób, w jaki Win odbiera telefon (patrz tytuł posta).

Tutaj gratulacje należą się autorowi. Coben stworzył bohatera, który generalnie nie powinien wzbudzać pozytywnych odczuć, ale czytając książkę, nie da sie Wina nie lubić. Dlatego też, zachęcam wszytkich do sięgnięcia po książki Harlana Cobena. Chociaż główną rolę odgrywają tu kryminalne zagadki, znaleźć w nich można również opowieści o miłości, przyjaźni oraz różnych międzyludzkich relacjach.

środa, 2 marca 2011

Oscarowo ;)






Najważniejsze nagrody filmowe rozdano! 

Bardzo cieszy mnie Oscar dla Natalie Portman, za pierwszoplanową rolę kobiecą. Przyznam, że "Czarny łabędź" zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zarówno opowiedziana w nim historia, jak i cała oprawa, robią piorunujące wrażenie. Film nie jest prosty, jednoznaczny. Nawet po wyjściu z kina zmusza do myślenia, analizowania, studiowania historii. Jeżeli ktoś nie widział lub waha sie, to polecam. Moim zdaniem, naprawdę dobre kino. 
Uradowały mnie również wyróżnienia dla "Alicji w Krainie Czarów" (za scenografię i kostiumy). Chyba każdy kto widział film zgodzi się, że kostiumy odgrywają tam bardzo ważną, jeżeli nie jedną z najważniejszych ról. Mnie osobiście, najbardziej podobał sie Kapelusznik. Cały jego strój tworzy postać. Bez tego, nawet genialne aktorstwo Johnny'ego Deppa, nie przemówiłoby do wyobraźni widza w tym stopniu. 
Niestety, nie widziałam jeszcze "Jak zostać królem", który został okrzyknięty "wielkim wygranym" tegorocznych Oscarów. Mam zamiar nadrobić, jeżeli tylko nadarzy się okazja ;) 


niedziela, 27 lutego 2011

Dlaczego? O czym? Jak?

Wiem-tytuł bloga brzmi jak tytuł programu telewizyjnego. Już wyjaśniam dlaczego. Długo się zastanawiałam nad tym, o czym pisać i właśnie ten tytuł idealnie odzwierciedla moje założenia. A mianowicie-na blogu tym będę dzieliła się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat książek i filmów. Nie jestem szczególnym znawcą tej materii,ale wielką frajdę sprawia mi właśnie zagłębianie sie w lekturze czy odcięcie się od świata przed ekranem. Poza tym, napiszę też czasem o tym, co mnie cieszy,wzrusza, uszczęśliwia,ale też denerwuje, irytuje czy smuci. 

Uff! Pierwszy post za mną ;)
Zapraszam do odwiedzania i dzielenia się swoimi odczuciami. 

Pozdrawiam